Oczywistym jest, tak mi się zdaje, że każdy cudowny post w internecie, czy to na facebooku, czy innym instagramie, jest podszyty tak naprawdę smutkiem, czy czymś w rodzaju chęci zwrócenia na siebie uwagi. Wszystko to, po to, żeby dowartościować siebie samego poprzez jakieś tam "lubię to"....
Czy to naprawdę jest aż tak ważne? Hm.. Jeśli w rzeczywistości jest się samym, każda metoda może być coś warta. Przykre jest jednak to, że patrząc na te wszystkie śmiejące się twarze, idealne fotki ciuszków, kosmetyków, pięknie wymodelowanych sylwetek itp. itd. kryje się pod nimi zupełnie coś innego. Nie mówię, że wszystko to chęć zwrócenia na siebie uwagi, bo w realu jest się szarą myszką. Może to wszystko dlatego, że umieram z nudów wieczorami? Jednak nie żyjesz tutaj, bo żyjesz w sieci. Odkładasz swoje życie na bok, zamykasz się na wszystko, bo tak jest łatwiej.
To boli, że właściwie to wszystko, co siedzi w nas w środku nie wychodzi do przyjaciela, brata, siostry.. nie wiem. Tak serio to chyba chcę napisać trochę o sobie...
Boli właśnie fakt, że mimo przyjaźni, miłości w rodzinie czuję pustkę. Wiem czym może ona być spowodowana, ale nie chcę drążyć. Mam poczucie, że oddaję się wszystkiemu w całości; jak tylko mogę - pomagam. Czuję, że nie dostaję nic w zamian. Być może jestem próżna, albo nie widzę swoich wad, czy je wypieram. Nie wiem. Niekiedy czuję totalną bezsilność wobec świata, ale wiem, że bycie biernym na tym etapie, na którym jestem nie jest najlepszym wyjściem. Ba, w ogóle nie jest wyjściem, bo będzie jeszcze gorzej. Niby wszystko jest w porządku, ale jednak czegoś brak. Wiem, że codziennie muszę o coś walczyć, ale nie jestem pewna, czy to nie walka z wiatrakami. Czy nie jestem takim naiwnym Don Kichotem XXI wieku... rety, jaka banalna metafora... wiem - tyle, że pasuje.
Z jednej strony powinnam być ostrożna, nie ufać, ale z drugiej strony lęk samotności. Znowu ulegam emocjom, daję się ponieść i znowu klęska. Ludzie potrafią zniszczyć człowieka.
Jak wcześniej napisałam, zamknięcie się na świat jest łatwiejsze, tyle że w pewnym momencie musisz wyjść ze swojego azylu, a to już nie jest takie łatwe... Masz obrzydzenie do ludzi, tzn mam... Dlaczego? Bo zranili mnie tyle razy, a ja wciąż próbuję nieudolnie coś ugrać. Najdziwniejsze jest to, że ciągle kończę porażką, a mimo tego nadal zaczynam na nowo to samo, jak Syzyf. Może to błąd, że ufam bezgranicznie, jestem naiwna, daję sobą manipulować, ale wiem że nie ja jedyna. Chyba piszę teraz z myślą, że może ktoś przeżywa coś podobnego, może pomoże, doradzi, podzieli się doświadczeniem. Dobrze jest się wygadać.
Nie radzę nic, bo jednak nie jestem autorytetem w żadnej dziedzinie. Wiem, wiem.. wcześniej dodałam post "jak poradzić sobie ze smutkiem", jednak nadal myślę, że niektóre z tych metod są całkiem ok. Nie mam pomysłu na zakończenie.
To będzie w porządku - Use somebody
atalija
Natalia, 19 lat. Lubię modę, muzykę, ciepłe swetry i wszelkie piękno. Mówię, co myślę, przy czym staram się być miła.
środa, 9 marca 2016
poniedziałek, 11 stycznia 2016
Dystans jest ważny
Planowanie życia to bezsens. Dlaczego? Życie zawsze zaskakuje, nawet jeśli jesteś najbardziej zorganizowaną osobą na świecie. Nigdy nie wyjdzie Ci w stu procentach dokładnie to, co masz w zamyśle, danego roku, miesiąca, dnia, godziny...
źródło: http://theorganisedstudent.tumblr.com/post/137029359245/studyprincess-my-unhealthy-addiction-to
Dobrze jest jednak mieć jakieś cele i marzenia. Dążąc do nich można osiągnąć, to co się chce. Istnieje więc diametralna różnica między planowaniem życia, a dążeniem do określonych wartości.
Czy byłby to super samochód, najlepsza praca, czy małżeństwo, to i tak nie da się określić konkretnego miejsca i czasu.
Przykład: Uczysz się przez całe dotychczasowe życie, bo wiesz, że chcesz iść na dobre studia, żeby później mieć dobrą pracę, żeby dobrze zarabiać, żeby móc mieć to o czym marzysz, no jednym zdaniem, chcesz mieć spoko życie. Załóżmy, że skończyłeś/łaś już te ekstra studia, jesteś pełny/a optymizmu, że Twoje CV jest wzorem dla każdego pracodawcy, jesteś pewny/a, że każdy tylko na Ciebie czeka. Jesteś gotowy/a na podbój świata. I nagle bum... zakochujesz się (w najlepszym wypadku, bo zawsze może zlecieć na Ciebie jakaś cholera, czy inny syf). Twoje ideały zmieniają się o 180', życie kręci się wokół tej jednej osoby, na dalszy plan schodzą dotychczasowe przyjaźnie, a o tych milionach, które chciałeś/łaś zarabiać już zapomniałeś/łaś. Randki, kino, imprezy, dobre wino; z czasem zaczynacie się sobą nudzić on/ona Cię zostawia, a Ty popadasz w depresję, że nic co sobie zaplanowałeś/łaś nie wyszło tak, jak chciałeś/łaś. Zostajesz z dychą w kieszeni i idziesz się upić. Tzn... bardzo chcesz się upić, ale właściwie to nie masz za co, no bo zrezygnowałeś/łaś z pracy, bo stwierdziłeś/łaś, że znajdziesz coś bardziej elastycznego, do Twojego trybu życia. No i znów zaczynasz wszystko od początku, tyle że tym razem nie planujesz już ślubu na pierwszej randce, a to ekstra mieszkanie może trochę poczekać, kawalerka wystarczy.
Podsumowując, nie ma co planować na dziesięć lat w przyszłość. Nikt nie jest idealny. Warto jednak pozostać przy swoich ideałach i powoli realizować swoje marzenia. Tylko ostrożnie, bo w dzisiejszych czasach przeważnie można liczyć tylko na siebie, a rzadko można komuś zaufać.
Do życia trzeba po prostu podejść z dystansem.
Tak mi się uroiło.
Subskrybuj:
Posty (Atom)